Wyjazd na wakacje w połączeniu ze zdrowym odżywianiem dzieci to nie lada wyzwanie we współczesnym świecie. Rozwiązanie niemal idealne, jakie przedstawiłam w mojej książce, nie jest proste: wiąże się ze znalezieniem miejsca wakacyjnego zakwaterowania z w pełni wyposażoną kuchnią, a do tego w okolicy, w której są jakieś miejscowe ogródki warzywne, gospodarstwa i targi. Nie jest o to łatwo przy ograniczeniach domowego budżetu, poza tym nie każdy rodzaj wakacyjnej wyprawy da się zrealizować w takiej okolicy; innymi słowy, czasami trzeba zdać się prawie wyłącznie na prowiant przywieziony z domu.
W tym roku, planując wraz z moim mężem niskobudżetowe wakacje i biorąc pod uwagę „wybredność” kulinarną moich dzieci, a dokładniej – zasadę podążania za ich indywidulanymi i zmiennymi smakami, do tego – konieczność spożywania pokarmów naturalnych, nieprzetworzonych przemysłowo i wolnych od chemii, a więc rezygnacji z typowych produktów spożywczych oraz możliwość korzystania z jedynie symbolicznych rozmiarów lodówki i małej turystycznej kuchenki w drewnianym domku w środku lasu, z początku podłamałam się. Nie chciałam iść na żadne kompromisy zdrowotne, typu jedzenie z puszki czy kupny makaron. Z drugiej strony – piękne i rozległe sosnowe lasy, cisza i spokój, ustronna, piaszczysta plaża nad przyjaznym dla dzieci, bezpiecznym jeziorem, a także perspektywa nieograniczonych wypraw rowerowych sprawiły, że pomyślałam: „musi się dać!”. Dostrzegłam jeszcze jeden plus rysującego się w perspektywie wyjazdu: w warunkach skromnie wyposażonego aneksu kuchennego odpoczniemy od gotowania.
Najpierw porozmawiałam z dziećmi. Na wyjeździe zależało im ogromnie, zwłaszcza dlatego, że w tym roku mieliśmy w ogóle nigdzie nie wyjeżdżać. Przyzwyczajone do mojego codziennego dogadzania im w komponowaniu ich menu, tym razem ochoczo zaakceptowały fakt, że na wakacjach wybór jedzenia będzie ograniczony, przynajmniej względem tego, co mają w domu. Zdecydowaliśmy się na redukcję liczby surowców podstawowych i proste posiłki, niewymagające większego czasu w przygotowaniu.
A oto nasza wakacyjna lista spożywcza – ładunek, który musiał znaleźć miejsce w samochodzie:
Węglowodany:
- ryż pełnoziarnisty – 2 kg
- ziemniaki – 10 kg
- pomidory – 10 kg
- cebula – ½ kg
- cukinia – 1 kg
- papryka – 1 kg
- kalarepa- 10 sztuk
- marchew – ½ kg
- ogórki świeże – 1 kg
- ogórki kiszone – 1 słoik
- jabłka – 2 kg
- banany – 5 kg (zapas uzupełniliśmy w czasie wyjazdu)
- suszone figi – 1 słoiczek
- miód – 1 słoik
- domowe pierniczki pieczone na płaskurce, smalcu i miodzie
Białka:
- gulasz wołowo-jarzynowy (robiony w domu, trzykrotnie pasteryzowany w słoikach[1]) – z 6 kg mięsa (mój szybko rosnący trzynastoletni syn je mięso codziennie, w dużych ilościach)
- jajka – 90 sztuk
- ser żółty z niepasteryzowanego mleka, dojrzewający – 1 kg
Tłuszcze:
- oliwa z oliwek
- olej kokosowy
- masło klarowane
- smalec wieprzowy
Pozostałe elementy naszego menu:
- sól
- pieprz czarny
- kakao
- herbata zielona
- kawa czarna
- kawa zielona
- migdały
- pełnotłuste wiórki kokosowe domowej roboty
- tłusta wiejska śmietana
Nie zużyliśmy wszystkiego, część z tych dobroci przywieźliśmy z powrotem do domu.
Wzięliśmy ze sobą blender, mały garnek i rondel.
Zaraz po przyjeździe na miejsce, ruszyliśmy „na polowanie” na… krowę, a konkretnie – krowie mleko prosto po udoju, po okolicznych wsiach przeplecionych pachnącymi, brzozowo-dębowo-sosnowymi lasami. Nie musieliśmy długo szukać, znaleźliśmy gospodarstwo, w którym właśnie doili krowy. Mieliśmy własny duży słój, od razu zakupiliśmy prawie 2 litry świeżutkiego, jeszcze ciepłego i pełnotłustego mleka. Dzieci były wniebowzięte. Uwielbiają takie mleko. Odtąd każdego wakacyjnego dnia z przyjemnością wyruszaliśmy na rowerach po mleko. Okazało się też, że nie ma problemu z zakupem świeżych wiejskich jajek, a do tego sporo tańszych niż w naszej rodzimej Małopolsce; niepotrzebnie przywieźliśmy jajka z domu.
Niestety w tym roku nie było urodzaju na leśne owoce, choć dzieciom udało się uzbierać nieco jeżyn. Zazwyczaj lasy takie jak te, w których spędziliśmy wakacje, obfitują w jagody i jeżyny.
Mleko stało się podstawą codziennego wyżywienia dzieci podczas wyjazdu, choć w domu piją je raz lub co najwyżej dwa razy w tygodniu. Myślałam, że po kilku dniach znudzi im się, ale tak się nie stało. Za każdym razem spożywały je z apetytem, nie wystąpiły też u nich jakiekolwiek niepokojące objawy zdrowotne, choć przed laty borykaliśmy się z nadwrażliwością pokarmową. O dziwo, ja sama tym razem dobrze tolerowałam mleko; zwykle cierpię na reakcje migrenowe po spożyciu pokarmów mlecznych.
W czasie wyjazdu zabrakło nam herbaty miętowej, cynamonu i przyprawy do ziemniaków (przepis na tę przyprawę podaję w mojej książce). Są to znaczące dla nas drobnostki, o których z pewnością nie zapomnimy następnym razem.
Ze zgromadzonych surowców wymyślaliśmy różne dania, różne kompozycje pokarmowe, lub proste – „pojedyncze” posiłki. A oto one:
- gulasz, surowe pomidory z cebulą lub kawałki surowej papryki, cukinii lub ogórki (kiszone, świeże)
- gulasz z ziemniakami, warzywa jak wyżej
- gulasz z ryżem, warzywa jak wyżej
- jajecznica na maśle klarowanym z dodatkiem sera żółtego, warzywa jak wyżej
- ser żółty z pomidorami
- sałatka z jajek gotowanych na twardo, ziemniaków gotowanych w mundurkach i surowych warzyw, z dodatkiem oliwy
- sałatka z sera żółtego, ziemniaków i surowych warzyw, z dodatkiem oliwy
- sałatka z pomidorów, cebuli, jajek ugotowanych na twardo i śmietany
- jajka na miękko, pomidor z cebulą
- kogel-mogel z żółtek, miodu i kakao
- mus z dojrzałych bananów, surowych żółtek i świeżo uzbieranych jeżyn
- ziemniaki gotowane w mundurkach, odgrzewane na sporej ilości smalcu, surowe warzywa
- ziemniaki ze śmietaną
- ziemniaki z zsiadłym mlekiem
- ziemniaki z masłem i surowymi żółtkami
- surowe mleko
- kakao na surowym mleku i miodzie
- surowe mleko z ryżem (zupa mleczna)
- surowe mleko zmiksowane z bardzo dojrzałymi bananami
- zsiadłe mleko zmiksowane z pomidorami, solą i czarnym pieprzem
- zsiadłe mleko zmiksowane z pomidorami, solą i czarnym pieprzem, a dodatkiem gotowanych jajek i ziemniaków w plasterkach
- ryż z bananami i oliwą z oliwek
- ryż z pomidorami i oliwą z oliwek
- migdały
- figi
- migdały z figami
- wiórki kokosowe
- pierniczki
- jabłka
- kawałki surowej kalarepy
- surowa marchewka
- banany same lub z oliwą z oliwek
- banany w sosie czekoladowym (sos: oliwa z oliwek, kakao)
Lista pomysłów nie została wyczerpana. Można by do niej dodać zupę pomidorową „po włosku” (pomidory zmiksowane w wodą i ugotowane, z dodatkiem soli, pieprzu, oliwy z oliwek i ewentualnie ryżu), ryż z jabłkami lub figami i olejem kokosowym czy mus pomidorowo-warzywno-maślany na gorąco.
Lodówka była mała, ale o dziwo wystarczyło w niej miejsca na jajka, mleko, smalec, masło, ugotowany ryż i ziemniaki ugotowane w mundurkach. Dbaliśmy o to, aby w wolnych chwilach gotować ziemniaki i ryż na później, przez co przygotowywanie posiłków tuż przed jedzeniem trwało naprawdę krótko.
Czy wybór był aż tak mały? Chyba nie, sama jestem zaskoczona. Było łatwo, szybko, przyjemnie, zdrowo i smacznie. A przy tym odpoczęliśmy od codziennych „garów”.
[1] Zastosowaliśmy tzw. tyndalizację; o szczegółach tej techniki konserwacji żywności napiszę na życzenie Czytelników. Jednokrotna pasteryzacja mięsa jest niewystarczająca.
chętnie przeczytam o tej metodzie pasteryzacji i Pani opinii na ten temat
Tyndalizacja – trzykrotna pasteryzacja dokonywana w odstępach 24 godzin. Pasteryzacja jednokrotna zabija formy wegetatywne bakterii, ale nie niszczy ich przetrwalników. Po pierwszej pasteryzacji pozostawiamy słoiki z mięsem w temperaturze pokojowej na dobę, po to, aby przetrwalniki przekształciły się w aktywne bakterie. Następnie dokonujemy drugiej pasteryzacji, podczas której giną te bakterie. Ponownie pozwalamy “wylęgnąć się” pozostałym przetrwalnikom, w czasie kolejnych 24 godzin w temperaturze pokojowej. Trzecia pasteryzacja likwiduje wszystkie bakterie i przetrwalniki.
Wieczka dokręcamy maksymalnie mocno już przy pierwszej pasteryzacji.
Czas pasteryzacji dla słoików półlitrowych:
– 1 pasteryzacja: 60 minut
– 2 pasteryzacja: 40 minut
– 3 pasteryzacja: 30 minut
Czas pasteryzacji dla słoików litrowych:
– 1 pasteryzacja: 90 minut
– 2 pasteryzacja: 60 minut
– 3 pasteryzacja: 45 minut
Ja te zalecane czasy nieco wydłużałam, dla bezpieczeństwa. Trwałość mięsa po tyndalizacji, przechowywanego bez chłodzenia (poza lodówką) wynosi 6 miesięcy. Pamiętajmy jednak, aby zachować ostrożność: jeśli zauważymy wybrzuszenie wieczka, mięso należy wyrzucić. Wybrzuszone wieczko może świadczyć o pojawieniu się beztlenowych bakterii o nazwie Clostridium botulinum, które wytwarzają neurotoksyczny jad kiełbasiany – jedną z najgroźniejszych dla człowieka trucizn.
Przy prawidło przeprowadzonej tyndalizacji nie powinno dojść do wybrzuszenia wieczka. U nas, na 6 kg mięsa i sporej ilości warzyw / około 25 słoików, tyndalizacja powiodła się w 100%. Gulasz był pyszny.
Dziękuję. rozumiem, że taka pasteryzacja odnosi się głównie do mięsa? Czy jest sens, żeby aż tak pasteryzować np przetwory owocowe bez cukru?
Przetwory owocowe, pomidory, papryka, nawet bez cukru, nie wymagają trzykrotnej pasteryzacji, wystarczy jedna – wiem o tym z własnego doświadczenia. Jednym z czynników konserwujących są kwasy naturalnie występujące w owocach i niektórych warzywach. Mięso nie zawiera kwasów, dlatego bardziej podatne jest na zepsucie.