Moje wiecznie kłócące się dzieci… Czy znacie ten problem, kochani rodzice? Nie chodzi tu nawet o dylemat, czy się wtrącać w kłótnie dzieci, czy nie, bo na to pytanie odpowiedź wydaje się prosta: nie, o ile nie dochodzi do groźnej przemocy pomiędzy rodzeństwem. Szkopuł w tym, że rodzice, którzy choćby nie wiem jak neutralni pozostali wobec sporów dzieci, muszą zmierzyć się ze zgiełkiem wynikającym z ich konfliktów: uciążliwym i niemal codziennym. Oczywiście przy założeniu, że porzucili standardy wychowawcze starszych pokoleń: wywoływanie w dzieciach strachu oraz celowe stosowanie nagród i kar, czyli poniekąd – tresury.
Niestety pomimo najszlachetniejszych intencji wyedukowanych na mądrych książkach czy artykułach rodziców, ich skłonność do „tresowania” dzieci, przekazywana z pokolenia na pokolenie, nie znika z dnia na dzień. Wciąż sama zauważam ją czasami u siebie, co mnie zaskakuje i zawstydza. Na szczęście to wstyd konstruktywny, bo skłania do refleksji.
Po lekturze wspomnianych mądrych książek (Jespera Juula, Alfie Kohna, Thomasa Gordona i innych autorów, zob. Literatura), zadeklarowałam kiedyś moim dzieciom, że nie będę ich karać, bo wolę, aby same zechciały wpływać na swoje zachowania przez zrozumienie określonych sytuacji. Dodałam też, że wolałabym, aby nie robiły niczego dla nagrody, tylko z własnego wewnętrznego przekonania. Mój syn tak ucieszył się z mojej deklaracji, że pochwalił się tym swoim kolegom w szkole, o czym dowiedziałam się przez przypadek, słysząc, jak jeden z kolegów syna z przejęciem mówił innemu: „a wiesz, że w jego domu nie będzie już kar?” Wzruszyło mnie to. Bo przecież dom nie powinien kojarzyć się z karaniem, a z oazą ciepła i spokoju w tym niespokojnym i nierzadko brutalnym świecie.
Złożenie deklaracji dzieciom do czegoś zobowiązuje. W moim przypadku z pewnością było początkiem pozytywnych zmian w naszym domu, jednak… jak wspomniałam, nie zadziałało do końca. Pewnego dnia doszłam do przysłowiowej ściany wobec uciążliwych konfliktów dzieci i wprowadzałam „szlaban na komputer” (zakaz korzystania z komputera) dla „krzykaczy”, wiedząc, jak bardzo atrakcyjną rzecz im odbieram – i tak reglamentowaną (uważam, że zbyt długi i częsty kontakt dziecka z ekranem źle wpływa na jego samopoczucie, aktywność i zdrowie). Zadziałało! Uff! Co za ulga! Ale niestety – tylko chwilowa. Okazało się, że na dłuższą metę to się nie sprawdza, poza tym kilkudniowe pozbawienie nastolatka kontaktu z internetem, w którym zaczyna on działać twórczo (założenie własnego kanału Youtube oraz tworzenie ciekawych filmików) też nie jest dobre. No i doszedł ostatni niepodważalny argument: „mamo, przecież miałaś nas nie karać”.
Zanim głębiej się nad tym wszystkim zastanowiłam, mój chytry umysł człowieka desperacko szukającego świętego spokoju podsunął mi inne rozwiązanie: niech komputer będzie nagrodą za „niepowodowanie kłótni” w danym dniu. Niestety i to nie zadziałało. To kolejna pułapka w życiu rodzica: stosowanie nagród. Zresztą, mój syn skwitował to tak: „to nagradzanie w zasadzie niczym się nie różni od karania…” Skapitulowałam, śmiejąc się z siebie samej i przyznając mu rację, choć usprawiedliwiłam się, otwarcie mówiąc o swojej bezradności wobec ich awantur. Zapytałam dzieci, co mogłoby je prawdziwie zachęcić do zaprzestania kłótni. Po chwili zastanowienia dodałam, że
nie chodzi przecież o to, aby przestały się kłócić z chęci zyskania dostępu do komputera, ale z potrzeby kreowania miłej atmosfery w domu.
Dzieci przyznały, że to ma dla nich większy sens. Ktoś mógłby zapytać, czy miła atmosfera w domu stanowi dla dzieci jakąś wartość. Myślę, że tak, i to dużą, tylko rzadko się o tym z nimi rozmawia. Wystarczy je zapytać, co czują, gdy to rodzice się kłócą lub gdy są podenerwowani.
Powróciłam myślami do treści mądrych książek. Są naprawdę mądre. Jednak, aby z nich skorzystać, trzeba cierpliwie praktykować znalezioną w nich wiedzę. Codziennie. To jest oczywiście wysiłek. Praktykujmy tę wiedzę poprzez szczere rozmowy z dziećmi, w których nie stawiamy siebie samych na piedestale. Również – poprzez świadome obdarzenie naszych pociech z całą ich uciążliwością pewną dozą akceptacji. Łagodność powoduje, że dzieci się otwierają i zaczynają współpracować z rodzicami. Dochodzi do równowagi: gdy rodzic dostrzega potrzeby dziecka, niezależnie czy są one uciążliwe czy nie, ono odwdzięcza mu się tym samym. A to z kolei wprowadza dobrą atmosferę w domu.