Wdrażanie zmian żywieniowych w diecie dziecka chorego nie zawsze jest łatwe. Może wynikać to zarówno z potrzeby szybkiego wprowadzania takich zmian, jak również z kiepskiego samopoczucia małego pacjenta.
Generalnie zmiany najlepiej wprowadzać powoli, stopniowo i we współpracy z dzieckiem. Niestety w niektórych sytuacjach konkretne, zdecydowane i szybkie zabiegi dietetyczne są koniecznością, na przykład w czasie stanu zapalnego czy w okresie okołooperacyjnym. Poza tym chore, cierpiące, rozdrażnione dziecko nie jest skłonne do współpracy z rodzicami. W takich sytuacjach najważniejsze jest, aby rodzice zachowali spokój, konsekwencję i zaufanie, że terapeutyczne zmiany w jadłospisie dziecka przyniosą mu
ukojenie.
Dziecko wyczuje tę postawę „szóstym zmysłem”, a w rezultacie wyciszy się i otworzy na nowe. Jeśli natomiast dorośli będą się wahać czy niecierpliwić, wzrośnie jego napięcie. Po drugie, ważne, aby okazać mu zrozumienie, czułość, cierpliwość i delikatność w najcięższych dla niego chwilach. Trudne to zadanie, jeśli mamy do czynienia z krzyczącym lub płaczącym zbuntowanym maluszkiem, a sami padamy z wyczerpania. Staje się ono łatwiejsze, jeśli dajemy dziecku przestrzeń na krzyk, płacz i bunt, wychodząc tym emocjom naprzeciw.
Akceptacja trudności sprawia, że stają się one mniej uciążliwe.
Z punktu widzenia fizjologicznego, dieta terapeutyczna „robi porządek” w jelitach i je „uspokaja”.
Uspokojone jelita to uspokojony mózg.
Regeneracja jelit przez dietę polega na ustabilizowaniu mikroflory jelitowej i odbudowie enterocytów – komórek tworzących nabłonek – wewnętrzną ścianę jelita cienkiego.
Poniżej przedstawiam Państwu relację mamy czteroipółletniego chłopczyka z problemami jelitowymi (nawracające zapalenia jelit z potrzebą hospitalizacji) – z początków wdrażania diety terapeutycznej:
Syn wstaje (pierwsza noc po powrocie ze szpitala). Wiem, że będzie głodny. Na stole karafki z czterema rodzajami picia. W kuchni przygotowana pasta z awokado (zazwyczaj lubi awokado). Można też ugotować kaszę jaglaną, jest bulion warzywny, bulion mięsny, owoce suszone i świeże, warzywa gotowane, w lodówce jajka.
Na wejściu krzyczy: ja chcę ciasto!
Czuję się zdezorientowana. Trochę smutna, bo lubię te poranki, gdy wstaje, przytula się i razem idziemy coś upichcić. Te, w czasie których krzyczy na dzień dobry są wyjątkowo trudne, bo wiem, że łatwo wpaść w błędne koło: krzyczy, bo jest głodny, a ja nie jestem w stanie (fizycznie lub czasem nie chcę ze względu na ograniczenia czasowe) spełnić jego kulinarnej zachcianki.
Witam się z nim. Proponuję babeczkę kokosową z aronią, która kilka dni wcześniej była pieczona. Patrzy. Wącha.
Bleee!!! Ja CHCĘ CIAAAASTO!!!
Tłumaczę spokojnie, że mamy babeczki. Nie mamy innego ciasta. Wymieniam co mamy dostępnego na dziś.
NIE!!! Ja chcę ciasto!!!
5 min później.
Próbuję dopytać o szczegóły tego ciasta. Włączam piekarnik. Wybiera maliny i jabłka. Pakuję o do piekarnika.
Krzyk. Układ owoców nie ten. Za dużo. Za mało. Nie ta foremka.
Krzyk. Brakuje ciasta.
10 min później sytuację ratuje moja mama, która improwizuje z mąką kokosową, żółtkiem i miodem. Ciasto się rozsypuje.
Krzyk, bo nie wolno dolać wody ani kompotu.
Krzyk, bo MA SIĘ udać.
Zgadza się na sok z pomarańczy.
Pieczemy.
Ja przygotowuję polewę czekoladową z surowych żółtek.
Krzyczy, że nie chce.
Wyciągamy.
To jego ciasto, więc akceptuje to, co jest. Maliny są kwaśne, próbuje z polewą. Jest ok. Zjada malutki kawałek.
Emocjonalna stabilność na 40 minut.
***
Przeprawy z piciem.
Nie będę pić.
***
Przeprawy, bo chce makaron. Krzyki przez trzy godziny. Tłumaczę mu o jego diecie. Menu rodzinne podporządkowuję pod jego dietę.
MAKARRROOON!!!!
Po tych trzech godzinach udaje się zamienić makaron na suszone figi.
Dodam tylko, że w domu rzadko jemy makaron, nigdy sklepowego pszennego. Kupuję wyłącznie orkiszowy.
***
Te sytuacje były naprawdę bardzo dla mnie stresujące i wycieńczające psychicznie. Gdyby nie figi, byłam już gotowa dać mu odrobinę tego makaronu, byleby przestał krzyczeć. Pocieszam się jedynie faktem, że awantura była o makaron orkiszowy i domowe ciasto, a nie o przemysłowe słodycze (nie mamy w domu, dzieci ich nie znają) czy inne przemysłowe produkty. Trudno jednak sobie z tym radzić, kiedy akurat tak jak dziś w zamrażarce zabrakło bezzbożowego i bezmlecznego ciasta-gotowca. Kiedy dodatkowo dwójka młodszych dzieci też ma w tym samym czasie (a to dość długa rozpiętość czasu) niezaspokojone podstawowe potrzeby fizjologiczne. Boję się pomyśleć co będzie, gdy za kilka dni babcia wyjedzie…
Zaznaczę też, że to zachowanie w moich oczach nie jest wynikiem jakiegoś rozpuszczenia materialnego czy innego. Bardziej jego silnego, dominującego charakteru. Zdaję sobie sprawę, że spory wpływ mają tutaj moje emocje, reakcje, słowa, które – przyznaję- w takich sytuacjach często nie bywają wzorcowe.
Relacja tej samej mamy, po pierwszym etapie diety:
Dziś jest trzeci dzień diety niskobłonnikowej.
Efekty zdrowotne są piorunujące: brak jakichkolwiek bólów brzucha.
Efekt uboczny – syn chodzi trochę głodny.
Efekt uboczny pozytywny – syn troszkę pokornieje i z dnia na dzień jest coraz mniej wybuchów złości
Bulion nie wiedzie prymu – syn poprosił o niego może cztery-pięć razy, po kilka łyków. Za to „sosik” z żółtka i cynamonu z miodem stał się hitem. Obaj z bratem pochłaniają nawet 20 żółtek na dobę. Nie wiem, czy to nie za dużo w obecnej sytuacji (miód)? Najczęściej dodaję do niego roztopione masło, czasem oliwę lub olej kokosowy.
Zdarzyły się pojedyncze epizody, kiedy “podkradł” liść mizuny, jeden gryz jabłka, kilka orzechów nerkowca…
Ech… kruszy serce ta czterolatkowa desperacja…
Dziękuję Pani za przypomnienie o mojej potrzebie łagodności i spokoju w tym wszystkim. Bardzo mu to pomaga.
Jutro w ramach błonnika miksowanego obiecałam mu zupę dyniową na rosołowym wywarze (prosi mnie o tą dyniową od kilku dni).
***
p.s. Nie mogę się oprzeć. Anegdotka z dzisiejszego dnia:
Mamaaaa…. a jak już nie będę miał tej diety to zjobimy dwa kawałki pizzy takiej z sejem i pomidojami i czosnkiem niedźwiedzim i kujkumą i koziejadką?
Moja pierwsza myśl: dziecko prosi mnie o pomidora z kurkumą, a nie o jajko niespodziankę…